Aby wykorzystać zwycięstwo PO musi działać energicznie. Media do pewnego stopnia dostrzegły dramatyzm sytuacji pisząc zaraz po wyborach, że Tusk „albo zostanie mężem stanu, albo przepadnie”. W każdym razie jasne jest, że mimo zwycięstwa druga kadencja będzie dużo trudniejsza od pierwszej.
I niestety Platforma zaczęła od błędów, które jedynie pogłębiać mogą niepokój o przyszłość.
Po pierwsze, zamiast starać się o jak najszybsze sformułowanie rządu, zapowiedziano, że na pewien czas stary będzie zachowany. Niezależnie od tego co to praktycznie oznacza, było sygnałem braku zdecydowania. To nie dobrze, bowiem opinia publiczna oczekuje rozstrzygnięć.
Po drugie Platforma powróciła do swoich wewnętrznych swarów, które dodatkowo zaczęły rozdmuchiwać media, zainteresowane w większości powierzchownymi a nie istotnymi politycznymi zjawiskami. Nie dochodząc tego, czy to Donald Tusk chciał usunąć w cień Grzegorza Schetynę, czy też Schetyna podkopać Tuska, wrażenie na postronnych jest fatalne. Więc zaczynają mówić „PO umie się tylko droczyć, ale nie umie działać”.
Ze spraw nie tak zasadniczych lecz ważnych warto zwrócić uwagę na telewizyjny pojedynek Nowicka – Niesiołowski. Platformie zabrakło chyba zupełnie wyczucia, by do takiej dyskusji wysyłać właśnie tego polityka, znanego z niewyparzonego języka. Dyskusja zamieniła się w pyskówkę, a pyskówka to gra na boisku Palikota. Media, które u nas często są bardziej organizatorem corridy a nie dyskusji, nawet nieświadomie sprzyjać będą Palikotowi, w której nawet taki torreador jak Niesiołowski musi się zgubić.
I wreszcie jeszcze jeden szczegół. Wyniki wyborów wykazały też, jak bardzo duże partie zaniedbały młodzież. Uaktywnił się więc (skądinąd bardzo mało aktywny) związany z PO Instytut Obywatelski. I jego dyrektor, który przed tym sympatyzował z Biedroniem, teraz zaczął wychwalać „oburzonych”. Na demonstracji pod Uniwersytetem Warszawskim chyba nie był (nie było ona znowu tak imponująca). Można tam było bowiem zauważyć, że w przeciwieństwie do ponadpartyjnych „oburzonych” na Wall Street, polscy oburzeni to dominująco nostalgicy za PRL. Mowa tam była m.in. o tym, że lekarstwem na krysys winien być marksizm-leninizm. Gdyby taki ruch „oburzonych” rozwinął w Polsce skrzydła, zderzyć by się mógł przede wszystkim z liberalną platformą w dość bolesny dla niej sposób. Trudno więc powiedzieć, że PO zbliża się do młodzieży, tym bardziej, że nie wyraża specjalnego zainteresowania licznymi młodymi środowiskami liberalnie-konserwatywnymi czy liberalnie-lewicowymi. O wyraźnie lewackich skłonnościach pan Makowski (albo po prostu nie bardzo rozumiejący, co się dzieje) nie bardzo nadaje się do tego, by z liberalnie nastawioną młodzieżą nawiązywać kontakt. Jest chyba również porażką jego politycznego protektora Rafała Grupińskiego, który przecież uchodzi za jeden z najpoważniejszych „mózgów” PO.
I znów powracając do spraw strategicznych najgroźniejsze jest to, że w obecnej złożonej sytuacji PO grozi utrata tożsamości i ideowy rozpad. Platforma jest tworem bardzo ciekawej ideowej konstelacji, będącej produktem rozpadu systemu komunistycznego. W tym szczególnym historycznym momencie wybiła godzina liberałów. Gospodarkę planową i upaństwowioną można było tylko prywatyzować i „liberalizować”. Polacy zaczęli się w szybkim tempie uczyć ekonomii i uczyli ich jej liberałowie. Problem jednak w tym, że za liberalizmem nie stoi w Polsce żadna dłuższa tradycja i jest on czymś nad Wisłą nowym. Polska może łatwo powrócić do zakorzenionego w środkowej Europie podziału na „narodowców” i „lewicę”. PO zaniedbuje niemal całkowicie pracę formacyjną, gubi się w gąszczu dzisiejszych sporów ideowych (a ostatecznie politycznych) i w pewnym momencie może stać się partią-wydmuszką opierającą się wyłącznie o ludzi ciągnących do ośrodka władzy, którzy rozejdą się przy pierwszej poważniejszej porażce. Od razu powiedzmy, że byłaby porażka całej polskiej kultury politycznej. Polski „liberalizm” po 1989 jest zjawiskiem niezwykle ciekawym i cennym, by jednak pozostał trwałym nurtem polskiego życia politycznego i kultury intelektualnej trzeba dużej pracy. Oby Platforma o takiej potrzebie nie zapominała.
Wygrana PO wydawała się więc wyrazista. Od razu jednak było widać, że zwycięstwo to ma poważne skazy. Koalicja PO-PSL ma w nowym sejmie bardzo niewielką przewagę. Niedobrze jest rządzić w trudnych czasach, gdy od paru zaledwie posłów zależy większość. Jeszcze większym problemem stało się, że PO wyrosła nowa, silna konkurencja z lewej strony. Pojawił się Palikot, tym groźniejszy, że podkradł hasła nie tylko SLD (kwestie radykalnych ruchów emancypacyjnych – ruchu gejowskiego i feministycznego), ale także PO (nowoczesne państwo, retoryka liberalizmu).
Póki co, sympatycy Platformy mogą sobie życzyć, a może winni głośno wołać, by jej przywódcy zaprzestali swarów i zabrali się ostro do roboty. Premier Tusk musi też pozyskać sobie wiele nowych twarzy (a nie tylko dokonywać transferów), co jednak nie oznacza, że może sobie pozwalać na usuwanie osób, które podobnie jak on utożsamiane są z PO. Przywódcy Platformy dając przykład, że są wzajemnie lojalni mogą utrzymać też lojalność i poparcie swego elektoratu na czas, kiedy takiego poparcia i zrozumienia rząd premiera Tuska będzie z pewnością potrzebował.